Blog o biznesie
Blog o biznesie jest zbiorem luźnych komentarzy z dystansem do naszych czasów, biznesu, szkoleń i czasem filozoficznych wywodów.
Bajki (dla) robotów
Internet, wynalazek, który wywrócił do góry nogami świat dobrze znany prawie wszystkim, którzy urodzili się przed 1980 rokiem.
Trudno oszacować zmiany, jakie internet wprowadził. „Odczarowanie świata” i rewolucja przemysłowa były podobnym wydarzeniem bez precedensu, tylko na mniejszą skalę. Jesteśmy w wyjątkowym momencie historii, niewyobrażalne możliwości przed nami.
Nie będę oczywiście wypisywać co się zmieniło, ale o jednym fundamencie wspomnieć muszę – dostęp do informacji. W tej chwili jest gigantyczna baza wiedzy dostępna dla każdego kto korzysta z internetu. Wiedza leży na śmietniku informacyjnym i wymaga umiejętności odróżnienia „ziarna od plew”, co okazuje się trudne, a co gorsza, według wielu nie potrzebne. Żyjemy w czasach, gdzie „fejk niusy” (z ang. fake news), czyli nieprawdziwe informacje, wywierają wpływ na społeczeństwa, zmieniają decyzje wyborców, fałszują historię i spłycają rzeczywistość, mogą powodować pogromy i terror. Dodatkowo są często w formie obrazkowej (tzw. memy), która zapada w pamięć i jest łatwym narzędziem do manipulacji. Ten wpis jednak nie o tym, a o poszukiwaniu informacji w internecie.
Każdy poszukuje czegoś (już teraz są setki milionów wyszukiwań dziennie) pieniędzy, miłości, hydraulika czy pizzy bez glutenu. Większość z poszukujących w dużym stopniu wspomagają się wyszukiwarką, najczęściej google. Z pomocą im przychodzą ci, którzy te usługi oferują (pieniądze, miłość czy naprawę cieknącej rury), ale nie zawsze są to najlepsze wybory. Dlaczego ci, którzy są najwyżej listy wyszukiwań nie są najlepsi? A kto ma to sprawdzić i zadecydować?
Sprawdzają to algorytmy wyszukiwania tzw. rekordów, czyli roboty, boty czy krołlery (z ang. crawler) wyszukiwarek, które indeksują treści. Roboty nie śpią, nie jedzą i ciągle działają. Porównują, czy treści znalezione, gdzieś już w tej samej formie się znalazły. Jeżeli tak, to dają minusa, czyli „brak oryginalnych treści”. Sprawdzają długość zdań, słów w jednym akapicie, ilość słów trudnych, branżowych, powtarzających się itp. Jeżeli język jest za trudny albo słów w zdaniu zbyt dużo, dają minusa „czytelność niska”. Nie jestem specjalistą od pozycjonowania i znajdywania się na pierwszych miejscach w wyszukiwarce na hasło typu: szkolenie z obsługi klienta, ale uczę się. Zbieram informacje (wpisując hasła w wyszukiwarkę) i robię postępy. Może dzięki temu mój język będzie bardziej zrozumiały niż rozmowa dwóch informatyków na temat ostatniego „scruma”.
W dzisiejszych czasach reklama, to często dać się odnaleźć. Sposób dotarcia do klientów zmienił się kolosalnie. Są jeszcze reklamy telewizyjne, są bannery i ulotki, ale największy rynek otwiera się w internecie. Mój ojciec mawia, że dobry produkt nie wymaga reklamy, bo się sam sprzeda, a reklamowany jest już podejrzany. Dzisiaj rolę marketingu szeptanego i poleceń przejęły media społecznościowe, portale z opiniami na dane tematy. Czy wszystko co na tych portalach przeczytamy jest prawdziwe? Odpowiedzcie sobie sami. Mam kolegę, prowadzi firmę reklamową w tradycyjnym stylu (banery i ekspozycja na zewnątrz w określonej niszy), na pytanie o jego działania marketingowe trochę się skrzywił, a pytanie o działania w działce mediów społecznościowych, odparł wręcz z odrazą, „że go to nie interesuje i jest przeciwnikiem”. Najciemniej pod latarnią. Efekt jest taki, że stał się jedynie podwykonawcą dla innej firmy, która wie jak korzystać z nowoczesnych form marketingu.
Bajki (dla) robotów w nawiązaniu do imponującej twórczości Stanisława Lema to wpis w blogu lekko wspominający o niezmierzonym świecie marketingu internetowego. Blog jest częścią strony kowalebiznesu.pl, którą chcę wypozycjonować i dzięki temu sprzedać szkolenia i inne usługi. Tekst „czytają” i indeksują roboty, dzięki temu nadają określony rank strony (poziom wartości).
Piszę tego bloga, żeby przechytrzyć te roboty. Po zamieszczeniu wpisu roboty przeczesują całą treść na stronie i w tzw. chmurze słów znajdują, przeze mnie pożądane, następujące zwroty: szkolenia dla pracowników, podnoszenie jakości obsługi klienta, szkolenia działów handlowych, marketing narracyjny. Blog o biznesie pozwala mi te słowa bezkarnie wpisać czyli napisać bajki (dla) robotów.
Czy odniosę oczekiwany efekt? O tym później.
AZ
Obserwacje z rynku pracy
Od pewnego czasu w Polsce mamy do czynienia z bezprecedensowym niskim bezrobociem oscylującym w okolicach 7%. Dane z: http://businessinsider.com.pl/finanse/praca/stopa-bezrobocia-wg-gus-bezrobocie-w-polsce-czerwiec-2017/b0xz1g7
Dodatkowo wiemy, że jest szara strefa (nieopodatkowana praca „na czarno”), czyli ludzi faktycznie pracujących jest jeszcze więcej. Ktoś może zapytać „No i co z tego?”
W pierwszej kolejności, co nie jest żadną niespodzianką, rynek zatrudnienia ewaluuje w kierunku tzw. rynku pracownika. W tych warunkach to pracownik ma większe możliwości wyboru pracodawcy, branży itp. Nie jest to prawda absolutna, bo trzeba doprecyzować, że chodzi o pracowników wykwalifikowanych, albo przynajmniej wykształconych.
„Apetyt rośnie w trakcie jedzenia”, czyli jeżeli pracownik ma większe możliwości na wybór, rozwój, wynagrodzenie itp. to chce więcej. Więcej mogą ci, którzy zgodnie z zasadami negocjacji, mogą więcej zaoferować. Czy tak jest? Jakie sposoby dotychczas są stosowane do sprawdzenia kwalifikacji pracownika? Jest selekcja przez kadry CV itp., jest rozmowa kwalifikacyjna (coraz częściej pierwszy etap odbywa się przez telefon), jest czasem stosowana rozmowa w jednym z języków deklarowanych w CV. Coraz częściej sprawdzane są profile w mediach społecznościowych aplikanta.
Co można tymi metodami sprawdzić?
Można dużo się dowiedzieć, ale na pewno nie to czy dana osoba nadaje się na konkretne stanowisko. Fakt czy ją zatrudnimy wynika często od tego czy dana osoba nam „pasuje” lub nie.
Przytoczę pewną anegdotę, podobna jest prawdziwa. Słyszałem ją prawie 20 lat temu, podróżując po Polsce „na stopa”. Pewien sympatyczny kierowca opowiadał, jak w czasie studiów (w latach 90ych) jego kolega napisał CV do dużej międzynarodowej korporacji. W części „znajomość języków” wpisał 7. Wpisał angielski, bo potrafił się dogadać używając rąk i niektórych polskich słów, po niemiecku znał kilka zwrotów, bo oglądał „4 pancernych i psa”, po włosku znał „ti amo” i „arrivederci”, rosyjskiego uczył się w podstawówce (jak my wówczas wszyscy), znał też kilka słów po Hiszpańsku i Francusku. Efekt był taki, że pana zaproszono na rozmowę, którą przeszedł.
Nikt nie weryfikował jego znajomości języków. Po prostu „podpasował” osobom prowadzącym rekrutację, na pewno zrobił dobre pierwsze wrażenie, a dodatkowo „znał” wiele języków. Podobno do dzisiaj jest prezesem firmy X na Polskę i ma dług wdzięczności u kolegów, którzy praktycznie dokończyli studia za niego. Wniosek z tej historii jest taki: Nie stosujemy lepszych narzędzi w rekrutacji niż 30 lat temu (poza drobnymi testami i chlubnymi wyjątkami), ale dzisiaj kandydaci mają o wiele lepsze możliwości budowania własnej marki osobistej (z ang. personal branding).
Biorę udział w rekrutacjach, przeglądam tysiące aplikacji, setki profili na facebooku, prowadzę rozmowy, daję testy, zadania i sprawdzam spójność ich historii. Trudno mi to uwierzyć, że często ludzie, którzy szukają pracy wypisują takie bzdury w mediach społecznościowych, dostępnych dla każdego, pod swoim nazwiskiem. Dlatego szanuję tych, którzy są na tyle świadomi i inteligentni, żeby postarać się nadać swoim profilom nieco profesjonalnego szlifu. Nawet kiedy wiem, że jest to laurka wystawiona sobie i składa się z przypudrowanych półprawd, to chętniej zapraszam na spotkanie (czasem po to żeby zweryfikować swoje poglądy).
Piszę o tym, bo walka o pracownika dopiero się zaczęła. Można mieć dobrą, rozwijającą pracę za godną płacę, albo kiepską, nudną i narzekać na swoje lenistwo i brak inicjatywy.
Czasem prowadzę szkolenia dla studentów (ostatnich lat) z przygotowania do poszukiwania pracy. Jak napisać, do kogo, po co? Jak zrobić rewelacyjne dobre wrażenie i zapaść w pamięć? Te pytania są kluczowe. Temat jest fascynujący. Jednego jestem pewien, że ludzie ambitni, którzy wiedzą jak zdobywać wiedzę, mają przed sobą ogromne możliwości. Pasuje tu piękny acz oklepany zwrot: Sky is the limit.
Wracając do anegdoty, uważam, że pan który napisał nieprawdę w CV o znajomości języków postąpił nieuczciwie, ale to rekruterzy dali się nabrać. Jak czas pokazuje może wybrali najlepiej jak mogli? Kto to wie.
AZ
„Janusze Biznesu”
Nazwa „Kowale Biznesu” miało być połączeniem kowala losu i aniołów biznesu, w efekcie niektórym kojarzy się to z Januszami biznesu, czyli szyderstwem. Pomyślałem wówczas, że jest jakiś sens pozycjonowania frazy „Janusze Biznesu”, bo przykładów głupich, nie przemyślanych działań w tym obszarze jest tyle ile przygód Pata i Mata w bajce „Sąsiedzi”.
Przypomniała mi się autentyczna historia rewelacyjnego kucharza, który całe życie marzył o otwarciu swojej własnej restauracji. W końcu dzień ten się ziścił i nasz kucharz otworzył coś na kształt małej jadłodajni w Elblągu. Wraz ze swoim siostrzeńcem dostosowali i wyposażyli kuchnię, na co poszła większość z 50 tys. kredytu.
Kucharz – nasz „Janusz biznesu” dumnie przygotował pierwsze rewelacyjne potrawy, wiedząc, że jak ktoś ich skosztuje, to nie będzie chciał jeść nigdzie indziej. Założenie miał słuszne, ale nikt ich na początku nie skosztował, bo nikt o nich nie wiedział. Kucharz zna się na kuchni i na niej się skoncentrował. Nie przyszło mu do głowy, żeby zrobić kampanię marketingową, ba! nawet nie pomyślał o tzw. potykaczu reklamowym przed wejściem ani o wydrukowaniu ulotek. Nie mówiąc już o takich nowoczesnych rozwiązaniach jak biznesplan, strona www, facebook, czy kampania emailmarketingu. Poza tym, po wydaniu wszystkich funduszy na kuchnię, nie było już pieniędzy na reklamę, nie mówiąc o marketingu.
Nasz główny bohater nie wiedział, dlaczego ludzie do niego nie przychodzą. Dodatkowo był uparty i nie dawał się nikomu przekonać do zmiany podejścia odnośnie reklamy. Z czasem był zdruzgotany. Gotował mniej z coraz mniej świeżych produktów. Pamiętam, że kiedyś trafiło do lokalu 10 osób, ale dań miał tylko 6, więc wszyscy wyszli. Interes trwał przez ok 2 m-cy. Pozostały długi, rozczarowanie i zepsute relacje rodzinne.
Dlaczego większość interesów upada? Znamy głównie te, które trwają i się rozwijają, a nie te, które trwały rok czy dwa i padły, a tych jest o wiele więcej.
Ta historia jak w soczewce pokazuje dlaczego warto skorzystać z usług Kowali Biznesu. Nasze wstępne konsultacje są darmowe, a pozwalają oszczędzić lub zarobić dużo pieniędzy.
Pytania czy założyć firmę, czy zamknąć, a może odświeżyć i przebranżowić? Pomagamy podjąć decyzje w oparciu o konkretną wiedzę i oczekiwania klienta.
Po prostu napisz lub zadzwoń do nas.
Kto już przeczytał to może się odprężyć przy „Sąsiadach”: https://www.youtube.com/watch?v=sebkjBe-Hu4
AZ
Nasycenie rynku mieszkaniowego?
Polska w budowie! Buduje się najwięcej od 25 lat (piszę to w 2017 roku). Mam z tym związanych kilka przemyśleń, którymi się podzielę.
Wszyscy pamiętamy jak ceny nieruchomości osiągnęły wierzchołek wartości w 2008 roku. Potem nastąpił krach, z którego wielu nie może się podnieść do dzisiaj. Mój kolega Paweł kupił mieszkanie na samej górce górki cen mieszkań. Dwa pokoje na gdańskiej Zaspie. Wziął kredyt na 30 lat. Z wynajmu nie ma szans na spłatę raty kredytu, wyjechał na wsypy, bo w Polsce ciężko żyć z kulą u nogi.
Efekt był taki, że na kolejnych kilka lat ceny nieruchomości spadły, żeby znowu systematycznie drożeć. Znam dobrze uwarunkowania, bo kupowałem mieszkanie i bardzo analizowałem co, kiedy i za ile.
Podaż i popyt, a może jeszcze inne czynniki?
Wiemy z ekonomii, że podaż i popyt mają wpływ na cenę. Jest to tak proste, że nie będę tego rozwijać, żeby nikogo nie obrazić. Wiemy, że czynników jest więcej, a jednym z nich jest działanie ludzi. Tłumem łatwo jest manipulować i powodować, że jego zachowania są przewidywalne i sterowalne. Ekonomia to wciąż nauka społeczna, a nie matematyka. Wiadomo, że może zadziałać tzw. samospełniająca się przepowiednia. Czyli plotka, że bank jest niewypłacalny powoduje szturm ludzi do wypłat z kont, a to powoduje, że bank traci płynność finansową. To jest oczywiście duże uproszczenie.
Peter M. Senge w doskonałej książce pt. „Piąta dyscyplina” opisuje pierwszy przypadek, z którym zespół fachowców, ekonomistów i naukowców musiał się zmierzyć. Chodziło o to, że General Electric (GE) miał problem z opiekaczami do grzanek. Raz było ich zbyt dużo na rynku i trzeba było wstrzymywać produkcję, a krótko potem ich brakowało. Cykl był sinusoidą i trwało to przez wiele lat. Wygląda na to, że rynek nieruchomości ma ten sam wykres i według mnie zbliża się do górki. Górka fali sinusoidalnej powoduje przekonanie o tym, że tak będzie trwało, więc należy inwestować. Kupować grunty i budować domy. Tak robią aktualnie wszyscy deweloperzy w trójmieście – Robyg, Górski, Hossa, Invest Komfort, Ekolan, Inpro, Hanza, Allcon, Orelx, Semeko, Margo i dziesiątki innych.
Paweł Motyl specjalizujący się w zagadnieniu podejmowania decyzji, wskazuje, na błędne przekonanie ludzi, że skoro dotychczas coś idzie dobrze, to będzie dalej tylko lepiej. Przytacza znany syndrom indyka, który przez 200 dni miał jak pączek w maśle i myślał, że tak już będzie. Jednak 201 dzień, okazał się być Świętem Dziękczynienia.
Co się będzie działo w najbliższych latach?
Większe nakłady na reklamę. Już teraz są imponujące i przeciskają się wszystkimi możliwymi kanałami. Ludzie, rodziny, znajomi, „dziennikarze” i „eksperci” przekonują, że teraz jest najlepszy moment, bo mieszkania drożeją i …. co zabraknie ich? Będą droższe? Co się może wydarzyć?
Szkolenia dla deweloperów
Developerzy będą inwestować w obsługę klienta. Aktualnie te zdolności są nie wystarczające. Dopóki ludzie chcą kupić mieszkania, to sprzedaż idzie z rozpędu jako tzw. samograj lub „dojna krowa”, ale jak się zatrzyma? Będzie wymagało wielkiej sztuki sprzedać mieszkania w czasie kiedy pojawi się nadpodaż i notowany spadek cen. Wówczas będzie za późno na systematyczne szkolenia dla ludzi, chyba, że czyta ten blog o biznesie.
Aktualnie dużo mieszkań jest kupowanych pod inwestycje, na wynajem ew. na sprzedaż w późniejszym czasie. Część z inwestorów zagranicznych (i krajowych) nie będzie mieć sentymentów, kiedy okaże się, że gdzieś są lepsze inwestycje. Wówczas mamy klasyczną nadpodaż, zatory płatnicze, (które na rynku budowlanym są normą), niewypłacalność, ludzi bez kasy i mieszkania. A pamiętajmy, że rekordowa ilość inwestycji w budowie. Nie wiem ile czasu minie zanim rynek się nasyci. Może 2 lata, może 5 lub więcej. Rynek jest globalny, naczyń połączonych, więc każde załamanie w jakimś regionie świata nas trafić. Mam jedną fundamentalną myśl: firmy, które inwestują w ludzi i dobre szkolenia, będą mieć przewagę nad tymi, którzy inwestują jedynie w grunty, beton i koparki.
Działając jako „tajemniczy klient” oceniam, że już dzisiaj poprawy wymagają techniki sprzedaży, obsługa klienta i ludzkie podejście.
Sprzedajesz mieszkania? Wyprzedź konkurencję! Dzwoń teraz a zyskasz nawet 20%
AZ